Nasz wywiad. Paweł Lisicki o atakach na "Rz": "Przypomina to rozbój w biały dzień"

fot. wPolityce.pl, kam
fot. wPolityce.pl, kam

Michał Kolanko: Od kilku miesięcy pojawiają się niepokojące informacje na temat przyszłości "Rzeczpospolitej" w związku z próbami przejęcia gazety przez rząd. Ostatnim akordem w tej sprawie jest złożenie przez PW Rzeczpospolita wniosku o rozwiązanie spółki Presspublica. Jakie pana zdaniem są przyczyny tych wydarzeń. Jakie argumenty przedstawia strona rządowa?

Red. Paweł Lisicki, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej": Strona rządowa przedstawia dwa rodzaje argumentów. Pierwszy ma charakter ekonomiczny, gdyż jej zdaniem spółka znajduje się w złej kondycji i nie wypełnia celów biznesowych. Argument drugi, z tego co zdążyłem się dowiedzieć, to zarzut iż gazeta w swojej obecnej formie nie realizuje linii konserwatywno-liberalnej i jest gazetą stronniczą.

Nie rozumiem. Przecież pozew został przygotowany przez przedstawicieli strony rządowej, a więc politycznej. Stoją za nim ludzie Platformy Obywatelskiej. I oni chcą oceniać co jest stronnicze a co obiektywne w mediach?

Mnie też to dziwi. Tak naprawdę bowiem to przedstawiciele rządu oskarżają o stronniczość gazetę, która ten rząd krytykuje. To złamanie standardów demokratycznych. Po to przecież są, a może powiem precyzyjniej - powinny być, media, żeby władzy patrzyły na ręce. Tymczasem okazuje się, że w Polsce krytyka rządu staje się powodem do ataków na moją gazetę, za to, że jest zbyt opozycyjna. To się w głowie nie mieści.

Jak więc wygląda sytuacja finansowa kierowanego przez pana tytułu?

Dobrze. A w porównaniu z konkurencją, bo inaczej nie można na biznes patrzeć - bardzo dobra. W tym roku spółka osiągnie poważny zysk, a w latach poprzednich, niezwykle ciężkich dla rynku prasowego, w porównaniu z konkurencją poradziliśmy sobie bardzo dobrze. Nic Pressbublice i "Rzeczpospolitej" nie zagraża. Zresztą, proszę się zastanowić: jaki byłby sens dla prywatnego wydawcy, a takim jest brytyjski Mecom, podtrzymywania obecnego kierownictwa "Rzeczpospolitej", gdybyśmy nie radzili sobie biznesowo? Mecom nie ma żadnych celów politycznych. Nie ma żadnych ambicji innych niż obrona swojej pozycji rynkowej. Mecom nigdy by mnie nie bronił, gdyby nie to, że akceptuje i docenia sposób w jaki kieruję gazetą. Właśnie z powodów biznesowych.

W niektórych wypowiedziach, żeby wspomnieć choćby o artykule pana Sławomira Popowskiego, pada argument, że w liczbach bezwzględnych sprzedaż "Rz" jest dzisiaj mniejsza niż kilka lat temu. Jednak trudno nie zauważyć, że sprzedaż całej prasy, wszystkich tytułów, spada, bo część czytelników przenosi się do Internetu. To trochę tak jakby w XX wieku zarzucać fabryce dorożek, że po wynalezieniu samochodu spada sprzedaż jej produktów. Czy strona rządowa ma tego świadomość?

Nie uczestniczę w posiedzeniach zarządu spółki, ale te głosy, które dochodzą do mnie ze strony państwowego, mniejszościowego udziałowca, całkowicie właśnie abstrahują od tego kontekstu. Podoba mi się przykład z dorożkami. Mnie przychodził już w  tym kontekście do głowy zarzut, że spada pogłowie koni bo ludzie jeżdżą samochodami. Przecież to oczywiste, ze zawsze trzeba widzieć kontekst. Nie można dzisiejszej sprzedaży tytułu porównywać z tym co było kilka lat temu. Wtedy na przykład polski Newsweek sprzedawał po kilkaset tysięcy egzemplarzy, dziś cieszy się jak ma 100 tysięcy.

Jak wyglądają teraz wyniki sprzedaży "Rzeczpospolitej"?

Rok 2010 powinniśmy zamknąć na poziomie 140 tysięcy sprzedaży dziennej. To, pomimo niewielkiego spadku, doskonały wynik, zwłaszcza na tle naszych konkurentów. Choćby "Gazeta Wyborcza" notuje około 10 procentowy spadek sprzedaży rok do roku. Nie mówiąc już o "Dzienniku Gazecie Prawnej", który to tytuł zanotował we wrześniu ponad 20 procentowy spadek.

A rynek reklamy?

Podobnie, I tu "Rz" trzyma się nieźle. Na pewno w tym roku będziemy mieli wzrost w stosunku do ubiegłego roku. Ale chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym kryterium - nasza gazeta to dziś bezdyskusyjnie najczęściej cytowane medium w Polsce.

Czy zatem uważa pan wniosek o rozwiązanie spółki Presspublica za polityczny? Za ruch nieuzasadniony ekonomicznie? Chodzi o przejęcie gazety przez rząd?

Trudno o inny wniosek. Głównym celem tego dziwnego wniosku jest wywarcie nacisku na prywatnego udziałowca, żeby wreszcie zgodził się na zmianę kierownictwa redakcji. "Rzeczpospolita" jest solą w oku rządzących. I chodzi o jej spacyfikowanie, o ograniczenie jej opiniotwórczości. I powtarzam - sytuacja w której przedstawiciele rządu recenzują gazetę jako stronniczą, bo tego rządu nie popiera, jest kuriozalna w świecie cywilizacji zachodniej. To raczej standard wschodni.

Czy ten wniosek o upadłość zagraża "Rzeczpospolitej"? Jeśli tak to w jakim okresie?

Nie sądzę. Zarzuty są nieprawdziwe, więc nie mam wątpliwości, że sąd wniosek odrzuci. Chociaż sprawa potrwa pewnie bardzo długo, bo taka jest praktyka w polskich sądach. I to prowadzi do wniosku, że w całej sprawie nie chodzi o rzeczywiste rozwiązanie spółki, ale o wywarcie nacisku na prywatnego udziałowca. O postraszenie go, że jeśli jednak nie doprowadzi do zmian w gazecie to musi liczyć się z rzucaniem mu kłód pod nogi, mnożeniem wszelkich utrudnień a nawet szykan.

Spotyka się pan z naciskami?

Ten pozew jest jednym wielkim naciskiem. Przypomina to rozbój w biały dzień. Bo jaką mamy sytuację? oto państwowy, kierowany przez ludzi rządzącej partii, udziałowiec próbuje zniszczyć niezależny, krytyczny wobec władzy tytuł. I... cisza. Poza jednym głosem w "Gazecie Wyborczej", muszę oddać jej honor, wszyscy zachowują się jakby uznawali, ze to normalna sytuacja.

Było jednak mocne oświadczenie Europejskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy protestującego przeciw działaniom wobec "Rzeczpospolitej".

Mam nadzieję, że takich głosów będzie więcej. Ale w Polsce zaatakowana przez przedstawicieli rządu i krytyczna wobec władzy gazeta  nie spotyka się w mojej ocenie z takim poparciem z jakim powinna w demokratycznym kraju.

Sławomir Popowski, były dziennikarz "Rz", w swoim tekście opublikowanym w Internecie postawił panu taki zarzut:

Według nieoficjalnych informacji, w 2006 r po odkupieniu od norweskiej „Orkli" 51 proc udziałów w wydającej „Rzepę" spółce Presspublica, szef Mecomu – Montgomery - zawarł deal z pisowskim rządem, na mocy którego w zamian za obietnicę sprzedaży mu (na korzystnych dla niego warunkach!) pozostałych 49 proc udziałów należących do Skarbu Państwa (za pośrednictwem PW „Rzeczpospolita") zobowiązał się, że pod nowym kierownictwem gazeta będzie realizowała polityczną linię PiS-u. Gwarantem tego miała być nominacja Pawła Lisickiego na stanowisko redaktora naczelnego „Rzepy".

Jak pan odnosi się do tego zarzutu? Coś takiego miało miejsce?

Nie. I to konkretne stwierdzenie stało się powodem pozwu cywilnego jaki skierowałem do sądu przeciw panu Popowskiemu. Generalnie jestem przeciwnikiem rozstrzygania tego typu spraw między dziennikarzami w sądach. Ale sytuacja w jakiej jestem jest szczególna, bo gazeta walczy o niezależność i ten głos ma charakter wyraźnego wsparcia strony rządowej. Nie ma więc chyba innego sposobu jak odwołanie się do sądu by raz na zawsze wykazać nieprawdziwość tego typu zarzutów.

A one są całkowicie fałszywe. W "Rzeczpospolitej" pracowałem od 1993 roku. Byłem dziennikarzem w dziale zagranicznym, potem korespondentem w Wiedniu, sekretarzem redakcji. Śp. Maciej Łukasiewicz zrobił mnie kierownikiem nowego działu, Opinii". Potem zostałem zastępcą Grzegorza Gaudena. Żeby było zabawne nigdy nie pracowałem nawet w mediach publicznych.

A spotykał się pan, co zarzucał panu jeden z publicystów przyjaznych rządowi, z Jarosławem Kaczyńskim?

Jarosława Kaczyńskiego spotkałem przed wrześniem 2006 roku dwa razy w życiu. Raz podczas oficjalnego obiadu dla kilku intelektualistów katolickich, także ze "Znaku" i "Więzi", kiedy to Kaczyński chciał zaprezentować swój program w 2004 roku, a po raz drugi kiedy zaprosiliśmy prezesa PiS na debatę do "Rzeczpospolitej". Podobnie zresztą później zaprosiłem Donalda Tuska. Prezydenta poznałem podczas pierwszego wywiadu dla "Rz" w listopadzie 2006 roku. Niczego ani z Kaczyńskim, ani z żadnym innym politykiem PiSu nie uzgadniałem, niczego nie gwarantowałem. Nigdy z żadnym z nich nie rozmawiałem na temat linii "Rzeczpospolitej". Od samego początku byłem kandydatem na stanowisko redaktora naczelnego zgłoszonym przez większościowego udziałowca czyli prywatne wydawnictwo - najpierw norweską Orklę, potem brytyjski MECOM. Brałem udział w konkursie przygotowanym przez jedną z najbardziej renomowanych agencji headhunterskich na świecie. Ostatecznie zostałem wybrany przez Mecom, bo jak sądzę, zaproponowałem najlepiej przygotowany program obrony "Rzeczpospolitej" przed bardzo silnym wtedy "Dziennikiem". Wówczas, w 2006 roku zdawał się on być śmiertelnym zagrożeniem. Zaproponowałem połączenie wyrazistej linii konserwatywno-liberalnej i silnej gazety profesjonalnej.

W piątkowej "Gazecie Wyborczej" ukazał się list kilku osób przedstawiających się jako byli dziennikarze "Rz" (Elżbieta Sawicka, Stefan Bratkowski, Andrzej Kaczyński, Jacek Moskwa, Jan Ordyński, Piotr Płuciennik, Jacek Rakowiecki, Jan Skórzyński) zatytułowany "Solidarni z Popowskim". I oni podtrzymują jego zarzuty.

Nie do końca, tak naprawdę to jest wycofanie się z tez pana Popowskiego, tez nie do obrony. Teza Popowskiego jest bowiem taka, że był jakiś "deal", a autorzy tego listu stwierdzają na mój temat co innego: "nie został wybrany przez kolegium redakcyjne, jak jego poprzednicy, ale stał się redaktorem naczelnym decyzją właścicieli". To jednak zupełnie inne stwierdzenie. Ani słowa o rzekomym "dealu", bo takowego nie było.

A co do meritum - żaden redaktor naczelny "Rz" nie został w sensie rzeczywistym wybrany przez kolegium redakcyjne. Zawsze decydujący głos miał większościowy właściciel. Gdy w  okresie kiedy tym właścicielem była Orkla ówczesny redaktor naczelny Piotr Aleksandrowicz wszedł z nią w konflikt, został odwołany, a jego miejsce, również za sprawą większościowego właściciela, zajął Maciej Łukasiewicz. Ze mną było podobnie - powołany zostałem za sprawą Mecomu przy zgodzie przedstawicieli rządu. Kolegium nigdy nie miało głosu decydującego. Nawet kiedy dochodziło do głosu, jak w przypadku wyboru Grzegorza Gaudena, rozstrzygał głos większościowego właściciela. To oczywiste. Czy ktoś o zdrowych zmysłach wyobraża sobie, że redaktorem naczelnym gazety zostanie ktoś, kto będzie miał przeciw sobie wydawcę? Czysty absurd.

Sygnatariusze tego listu roszczą sobie prawo by przemawiać w imieniu dziennikarzy "Rz". Ciekawe. Czy niejaki pan Płuciennik był w ogóle dziennikarzem "Rzeczpospolitej"? Nie przypominam sobie. Część osób z gazetą tylko współpracowała. A niektórzy, jak pan Rakowiecki, robią z siebie niepotrzebną ofiarę. Gdy objąłem stanowisko redaktora naczelnego pan Rakowiecki pełnił od roku funkcję zastępcy naczelnego. Jak to jest we wszystkich redakcjach, zdecydowałem, że chce współpracować z innymi ludźmi. To chyba normalne, że redaktor naczelny sam dobiera sobie zastępców, szczególnie jeśli ma przeprowadzić plan obrony pozycji rynkowej gazety. Pierwszą decyzją śp. Macieja Łukasiewicza było odwołanie Bożeny Wawrzewskiej; podobnie pan Grzegorz Gauden odwołał od razu Jerzego Paciorkowskiego, później, po konflikcie o wyrzucenie Bronisława Wildsteina odszedłem ja, później odszedł Krzysztof Bień. Redaktor naczelny ma prawo dobierać sobie zastępców i kierowników działów - to chyba oczywiste.

Z całego listu wynika poza tym, że osoby obecnie pracujące w "Rz" ostały się w niej mimo rzekomej weryfikacji politycznej. To obraźliwe i niemądre. Trudno chyba o większą niezależność i różnorodność dziennikarzy niż w "Rz".

Pada zarzut, że to była "weryfikacja" dziennikarzy.

Czysta bzdura, wyraz frustracji i megalomanii zarazem. Bardzo bym chciał, żeby osoby podpisane pod tym listem pokazały zestaw tych kilkudziesięciu rzekomo dziennikarzy, których się pozbyłem. Nie pokażą, bo to nieprawda. A wiele osób na kierowniczych stanowiskach w redakcji pracują w "Rz" od wielu lat, zresztą podobnie jak ja.

Sądzę, że zamiast pisać takie nieprawdziwe listy osoby pod nim podpisane powinny zbierać pieniądze na karę jaką będzie musiał zapłacić pan Popowski. Bo można mieć różne poglądy, można krytykować "Rz", ale fakty są bezsporne - żadnego "dealu", żadnego układu z PiS nie zawierałem. Przy okazji - dziwię się panu Popowskiemu, że w swoich tekstach pozwala sobie doradzać rządowi jak zniszczyć "Rzeczpospolitą", bo jego postulat wycofania przez rząd ogłoszeń rządowych i agencji z nim powiązanych a także wycofania prenumeraty ma taki właśnie charakter. W głowie się nie mieści żeby pod takimi postulatami podpisywali się ludzie nazywający się dziennikarzami. To przecież zachęcanie władzy, żeby w sposób całkowicie nielegalny zmusiła prywatnego właściciela do zmiany redaktora naczelnego, do zmiany linii gazety. Nie mogę uwierzyć, że te osoby podpisane pod listem nie wstydzą się takiego zachowania pana Popowskiego.

A jakby pan zdefiniował linię "Rzeczpospolitej", bo pada zarzut, że jest stroną politycznego sporu.

Tym co na pewno odróżnia "Rz" od innych mediów było to, ze staraliśmy się traktować Prawo i Sprawiedliwość jako pełnoprawnego uczestnika życia publicznego. Nie uważam, żeby ta partia była zagrożeniem dla demokracji i że z tego powodu powinna być traktowana gorzej niż inne. Taka postawa, niechęć do udziału w nagonkach, powodowała, że stawaliśmy się w oczach niektórych gazetą propisowską. To całkowita nieprawda i raczej złe świadectwo dla innych mediów niż dla nas. Ale z wierności zasadom dziennikarskim nie zrezygnujemy, przynajmniej tak długo, jak ja będę naczelnym. Bo niebezpieczne dla demokracji jest wykluczanie z debaty przynajmniej 1/3 Polaków. Podobnie nie zamierzamy rezygnować z krytycznej oceny działań rządu. To "Rzeczpospolita" pierwsza ujawniła aferę hazardową. To "Rz" poinformowała o dokumencie z 1993 roku, który mógł być wykorzystany przez rząd w rozmowach rządu z Rosjanami na temat wspólnego prowadzenia śledztwa smoleńskiego.

Jesteśmy gazetą, która uznaje też wagę tradycji narodowej, dla której ważna jest polska suwerenność, która krytycznie przygląda się pomysłom na obyczajową rewolucję w Polsce. I jednocześnie gazetą broniącą wolności słowa i przedsiębiorczości. Z tych pozycji patrzymy na ręce władzy. Każdej władzy.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.